Witamina D – słoneczny hormon - klucz do prewencji

Witamina D – słoneczny hormon - klucz do prewencji

Wywiad z profesorem Jörgem Spitzem – specjalistą medycyny nuklearnej, byłym ordynatorem szpitala klinicznego w Munster i prezesem Niemieckiej Fundacji Informacji i Prewencji Zdrowotnej. Lekarzem, który prezentuje wyjątkowe poglądy dotyczące naszego zdrowia. Człowiekiem, który woli zapobiegać chorobom aniżeli je leczyć. Szczególnie tym chronicznym, których leczenie kosztuje na całym świcie miliardy euro. Uważa on, że wiedza lekarzy i naukowców wystarczy już dziś do tego, aby zapobiegać większości z nich. Zarówno pacjenci, jak i służba zdrowia powinni inwestować dużo więcej środków i czasu w prewencję chroniąc tym samym całe społeczeństwa przed cierpieniem i przedwczesną śmiercią.

Prof. Jörg Spitz: "Witamina D – słoneczny hormon naszego zdrowia oraz klucz do prewencji."

Wywiad z Profesorem Jörg Spitz:

- Profesorze Spitz, podczas swoich badań nad prewencją chronicznych chorób, natknął się Pan na witaminę D. Jak doszło do tego, że kładzie Pan dziś tak wielką wagę na ten aspekt?

- Witamina D to coś, co mnie, jako lekarzowi, było doskonale znane. Od dziesięciu, może piętnastu lat zajmuję się diagnozowaniem i leczeniem osteoporozy. Miałem własne laboratorium, sam określałem ilość witaminy D w krwi, zalecałem ją pacjentom. Wtedy witamina D kojarzyła mi się raczej tylko i wyłącznie z układem kostnym. Wtedy zaczęły się pojawiać informacje, że ma ona o wiele większe znaczenie. Bardzo dużo czytałem, próbowałem dotrzeć do wszystkiego, co tylko możliwe na temat witaminy D. Z drugiej strony, w Niemczech, na ten temat nie wiedzieliśmy wtedy praktycznie nic. Było by nie fair mówić, że witamina D jest omnibusem i potrafi wszystko. Witamina D to niewiarygodnie znacząca substancja – potwierdzają to najnowsze badania. Jest to jednak jednocześnie tylko jeden z elementów, jakie musimy dostarczyć naszemu wspaniałemu organizmowi, aby prawidłowo funkcjonował. Produkcja witaminy D przez światło ultrafioletowe, to z kolei tylko jeden maleńki aspekt działania światła. Jestem przekonany, że w najbliższych latach o świetle usłyszymy znacznie więcej. To, dlatego, że światło słoneczne, z który żyjemy już od milionów lat, jest o wiele ważniejsze, niż myślimy. Jego znaczenie przewyższa produkcję witaminy D, przewyższa energię, którą zyskujemy dzięki słońcu, z pewnością wykracza również poza pojęcie fotonu, czy inne spektra światła dziennego – to ogromne znaczenie, które powoli zaczynamy dostrzegać – dzisiaj, kiedy po upływnie wielu wieków, znów żyjemy w jaskiniach.

- W ludziach rośnie tęsknota za słońcem. Po drugiej stronie straszą jednak, wdzięcznie podchwytywane przez media, mroczne przestrogi dermatologów. Jak tłumaczy Pan ten rozdźwięk między ludzkim instynktem, a negatywną opinią publiczną budowaną przez media?

- To rzeczywiście bardzo, dziwne i wyjątkowe zjawisko. Wydaje mi się, że wpływ na to mają dwa czynniki. Pierwszy to tradycyjny problem mediów, gdzie panuje przekonanie, że tylko „zła wiadomość, to dobra wiadomość”, a drugi to fakt, że dermatolodzy, to też tylko ludzie i tylko lekarze. Wina leży w medycynie akademickiej: wszyscy jako lekarze specjaliści mamy w pewnym sensie klapki na oczach i widzimy tylko jedną dziedzinę nauki, ta, w której się specjalizujemy. Jeżeli więc jako dermatolog widzę tylko nowotwór i skórę, a nie widzę tego wszystkiego, co znajduje się wokół, umyka mi wiele ważnych szczegółów.

- Tysiące badań naukowych potwierdziły w ubiegłych latach to, co podpowiadał nam instynkt. Dlaczego znajduje to tak znikomy oddźwięk w mediach i, co gorsza, w codziennej pracy lekarza?

- Obowiązuje tu ta sama zasada. Adekwatnie do dermatologów, również pozostali lekarze, to tylko lekarze. Zostali oni wykształceni w konkretnej dziedzinie i płyną z prądem szarej masy. To, czego się raz nauczyło, to się wie, to się zna i nie chce się tak po prostu opuszczać bezpiecznego lądu. Z drugiej strony: na to trzeba mieć czas, którego koledzy po fachu po prostu nie mają. Występuje jeszcze jedno zjawisko, które nie ogranicza się do tematu witaminy D, a raczej obowiązuje generalnie: często potrzeba upływu całych dekad, zanim taka wiedza się przebije.

- Które wnioski wynikające z badań nad witaminą D, przeprowadzonych w ostatnich latach, są Pana zdaniem najważniejsze?

-Najistotniejsze wnioski można policzyć właściwie na palcach jednej ręki. Jest to po pierwsze pozytywny wpływ witaminy D na genezę nowotworu, a również na przebieg choroby nowotworowej. Drugim ważnym aspektem jest z pewnością ogromny wpływ na pracę układu odpornościowego, zarówno na odporność wrodzoną, jak i nabytą. Kolejnym będą choroby serca i układu krążenia. Następnym ogromnym rozdziałem, o którym na razie najmniej wiemy, będzie wpływ na komórki nerwowe, czyli obszar neurologiczny. Potwierdzono to właśnie na przykładzie stwardnienia rozsianego, ale jeżeli chodzi o choroby cywilizacyjne, jak np. choroba Alzheimera, to mamy jeszcze zbyt mało danych i będziemy je musieli zdobyć. Mam nadzieję, że witamina D, ponad funkcję fizjologiczną, stanie się swoistym przełomem w prewencji. Żeby mogło do tego dojść musimy zbadać pod kątem witaminy D wszystkie pozostające bez odpowiedzi pytania dotyczące prewencji chorób. Musimy znaleźć odpowiedź nie tylko na pytanie czy coś się dzieje, ale, w jaki sposób się dzieje.

- Ile witaminy D potrzebuje człowiek?

- Tutaj mamy już bardzo pewne wyniki badań. Niezależnie od tego, czy jesteś członkiem załogi łodzi podwodnej, czy jakimś innym odmieńcem; cokolwiek byś robił, musisz oddać organizmowi do wyłącznej dyspozycji 4000 jednostek witaminy D dziennie. Przy czym organizmowi jest w zasadzie wszystko jedno skąd ją weźmiesz. Czy połkniesz suplement, czy położysz się w solarium, czy po prostu wyjdziesz na słońce – organizm potrzebuje tej konkretnej dawki.

- Mimo wszystko rada w kwestii witaminy D nie może brzmieć: „Wychodź jak najczęściej na słońce i opalaj się do oporu!”. Gdzie leży zatem granica między delektowaniem się słońcem z jednoczesnym czerpaniem witaminy D, a groźnymi podrażnieniami skóry?

- Trzeba tu powiedzieć o dwóch aspektach: pierwszy to generalna zasada, którą lekarze znakomicie znają, że to dawka czyni truciznę. To nie pozostawia wątpliwości i dotyczy wszystkiego, również promieniowania. Po drugie jestem przekonany, że z tak ogólnikowymi zaleceniami pójdziemy po prostu na dno. Długo pracowałem w prewencji i myślę, że prewencja zachowania, czyli wtłaczanie pewnych modeli zachowań, jest po prostu nieludzka, niehumanitarna i nienaturalna. Dlatego, że my, ludzie, nigdy nie zachowywaliśmy się świadomie zdrowo. Nie posiadamy genu zdrowia. Mieliśmy natomiast określony sposób życia i w przeciągu niewielu dekad drastycznie go zmieniliśmy. Nie zrobiła tego jednostka, a społeczeństwo. Jeżeli będziemy, więc wymagać od jednostki, żeby się inaczej zachowywała, to zażądamy od niej kulistości kwadratu. Myślę, że nie damy rady nikomu rozkazać, czy ma połknąć pastylkę, pójść do solarium, czy wyjść na słońce. To, co możemy zrobić, to podsuwanie sprytnych pomysłów na to, jak najsensowniej zaopatrzyć się przez cały rok w witaminę D. Łączy się z tym również informowanie o tym, że jeżeli chcesz wyjść na słońce, czy pójść do solarium, to proszę bardzo. Byle z umiarem. Całe przesłanie brzmi: opalaj się z umiarem, nie przesadzaj, ale opalaj się regularnie przez cały rok!

- Jeżeli zatem chodzi o rozsądne, umiarkowane opalanie się w kontrolowanych warunkach, to czy solaria nie są tu idealnym rozwiązaniem?

- Solaria są rozwiązaniem zastępczym, podobnym, do innych, jakie stosujemy w przypadku deficytów. Dlatego nikt nie ma prawa skazywać go a priori na banicję. Czego jednak musimy żądać, to bezpieczeństwo; to techniczne bezpieczeństwo, to pewność, że nauka dokładnie zbada, czy rzeczywiście w ten oto sposób osiągniemy oczekiwany rezultat, i że nie będzie nieoczekiwanych skutków ubocznych. Zupełnie nie widzę powodu, aby z założenia powiedzieć, że solarium się do tego nie nadaje.

- Istnieje, zatem zarówno „dobre”, jak i „złe” słońce. Jeżeli położyłby Pan je na szali, jakie znaczenie dla Pana miałyby kolejno oba oblicza słońca?

- Waga chyli się jednoznacznie w stronę „dobrego” słońca, a to z dwóch ważnych powodów. Pierwszy powód to fakt, że ten hałas, który robią dermatolodzy, bo to oni rzeczywiście krzyczą, to bardzo nieczysta gra. Oczywiście, mamy mnóstwo zachorowań na raka skóry, ale oni wrzucają basaliomę do jednego worka z melanomą melangitis. Basalioma, czyli rak podstawno komórkowy, nie jest złośliwy, mimo, że niebezpieczny, można go usunąć chirurgicznie, nigdy nie dochodzi tu do przerzutów. Natomiast, melanoma czyli czerniak to złośliwiec, właściwie zawsze się przerzuca i jest wielu przypadkach zabójczy. Wrzucanie obu do jednego worka to oszustwo. To jedno. Drugi powód:, jeżeli wezmę te dwa nowotwory i położę je na wadze naprzeciw mnóstwa innych odmian raka, na które witamina D ma pozytywny wpływ, waga się zdecydowanie przechyla. Nasz organizm funkcjonuje tak, jak rozwinął się w historii swojego istnienia. To znaczy: jest przyzwyczajony i na dodatek uzależniony do słońca. Słońce nie może być sprawcą zła, bo po prostu nie istnielibyśmy już od dawna. Nie było by nas, ani tej rozmowy. Bylibyśmy martwi. Znamy tylko odrobinkę tego, z czego zbudowany jest człowiek, a matka natura potrafi wszystko po stokroć lepiej, niż my. Nie wiem, czy powiedział to Edison, ten wynalazca, czy ktoś inny: dopóki nie jesteśmy w stanie zbudować źdźbła trawy, dopóty mamy siedzieć cicho. Głupie źdźbło trawy! Ta szerokość razy ta wysokość, a mimo to stabilne. Tak samo jest z tym, o czym rozmawiamy. Mamy fantastyczną wiedzę, ale to ciągle żałosna cząstka tego, co potrafi przyroda. A przyroda doskonale sobie radzi ze słońcem, lub dzięki niemu, w przeciwnym razie by nas tu nie było.

Dodaj komentarz